8
października na zaproszenie
http://urodaizdrowie.pl oraz restauracji Foksal Factory mieszczącej
się w Warszawie przy ulicy Foksal 18
miałam przyjemność degustować kilka dań z ich karty.
Ulica ta, odchodząca od Nowego Światu, wraz z sąsiednimi, jest prawdziwym zagłębiem kulinarnym Warszawy – spora konkurencja.
Wystrój
restauracji jest nowoczesny, meble są wygodne. Na dole króluje duży bar. W
karcie jest spory wybór mocnych alkoholi i drinków. Jeśli chodzi o kartę win
znajdziemy tam podstawowe „bezpieczne” wina.
Jedynym wyjątkiem kompletnie nie pasującym do tej karty jest Opus One
2000 rok za 2700 zł.
Dysponowaliśmy
kwotą 250 zł na dwie osoby i całym menu do wyboru. Ponieważ chcieliśmy
spróbować jak najwięcej różnych dań braliśmy po jednej porcji na dwie osoby.
Na
wstępie do picia zamówiliśmy domową mrożoną herbatę i domową lemoniadę ( każda
9 zł). Żałowałam, że nie wzięliśmy dwóch lemoniad.
Na
początek zamówiliśmy wątróbki drobiowe z żurawiną (29 zł) i to był błąd, duży
błąd. Wątróbki okazały się idealne – delikatne, lekko różowe w środku… po
prostu rewelacja i niestety poprzeczka została ustawiona wysoko.
Następnie było
tagliatelle ze szpinakiem i wędzonym łososiem ( 33 zł)– taki drobiazg – łosoś
nie był wędzony, mimo zapowiedzi w menu. Ale błąd do wybaczenia gdyż
tagliatelle bardzo dobre, a szpinak idealny.
Kolejnym
daniem był sandacz z maślano-ziołowym sosem, puree cytrynowym i szparagami (49
zł). Szparagi zielone – nie sezonowe, ale czepiać się nie będę gdyż były bardzo
dobrze ugotowane a ja szparagi mogę jeść na okrągło. Co prawda nie wiem gdzie
było puree cytrynowe… Sandacz bardzo smaczny, idealnie ugotowany, ale w
jedzeniu przeszkadzały ości. No i zupełnie nie wiemy, po co do sandacza dodawać
oliwki? Zabiły smak delikatnej ryby.
Jako
danie główne zamówiliśmy jagnięcinę nowozelandzką ze smażonym szpinakiem i
gnocchi ( 49 zł) oraz steka z wołowiny rasy angus z opiekanymi ziemniakami i
masłem ziołowym (69 zł). I tu cenna uwaga, gdy coś zamawiamy to dopytajmy się,
co zostanie nam podane. Gdy zamawiałam jagnięcinę wyobrażałam sobie kawałek
jagnięciny lekko różowy w środku a dostałam plastry pieczeni jagnięcej polane
sosem. Danie nie w moim guście, ale szpinak rewelacyjny i bardzo dobre gnocchi
– nie mi je oceniać gdyż nie wiem jak powinno wyglądać prawdziwe gnocchi – mogę
tylko powiedzieć, że było bardzo smaczne, zjadłam całą porcję prawie się nie dzieląc
;)
Stek usmażony zgodnie z życzeniem. Danie ogólnie dobre.
I
zupełnie nie wiem, po co przy każdym daniu garnie z sałaty i pomidorków
koktajlowych.
Deseru
już nie braliśmy gdyż miejsca na niego już zabrakło. Wyszliśmy objedzeni jak
bączki.
Generalnie
na plus, małe niedociągnięcia, ale może na początku bardzo wysoko postawiona
poprzeczka przez pyszną wątróbkę. Obsługa bardzo miła i sprawna. Na stole
panował porządek i zawsze mieliśmy szybko wymieniane talerze i sztućce. Z
kuchni dania wychodziły rytmicznie, bez zbędnego oczekiwania. Myślę, że można
restaurację śmiało polecić.
W
tym dniu nie było szefa kuchni pana Piotra Haltera, tylko jego zastępca.
Tak właśnie wyglądają orygianalne włoskie gnocchi. Jeżeli do tego Ci smakowały, to jakiś skromny diamencik z królestwa garów sie należy :)
OdpowiedzUsuńtak się domyślam, znam z opowieści ... naprawdę były dobre... :)
UsuńMusisz czyjeś opowieści koniecznie zamienić na pyszną wizytę we Włoszech. Jak odnajdę zdjęcie to pysznie wyślę :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńZnalazłem pyszną fotkę. Nie wiem tylko jak załączyć. Gnocchi oryginalnie lepi się ręcznie ukręcając z wałeczka ciasta. Są pyszne, a podawane z sosami są co najmniej tak smaczne jak nasze polskie kopytka. Zdjęcie wysyłam na gmail do Twojego garnkowego królestwa:). Te ze zdjęcia podawane są jakieś 1700 km stąd w Restauracji La Opera w Tuoro Sul Trasimeno.
Usuń